Zacznijmy jednak od początku – mamy rok 1864, trwa wojna secesyjna. Bracia McCall – Ray i Thomas uczestniczą w niej po stronie Konfederatów. Zabawa rozpoczyna się w okopach Georgii i ten etap gry można potraktować jako swoisty samouczek. Po krwawej przeprawie z wojskami Unii nasi bohaterowie odmawiają wykonania bezpośredniego rozkazu i stają się poszukiwanymi dezerterami. W dalszej części gry widzimy co się stało z rodzinnym majątkiem naszych przyjaciół i w końcu wyruszamy wraz z Ray’em i Thomas’em do Meksyku na poszukiwania legendarnego złota Juarez.
Ów tajemniczy skarb jest otoczony bardzo złą sławą – chodzą pogłoski, że ludzie przez niego stają się opętani i zawistni. Obu braciom jednak to nie przeszkadza, chcą go za wszelką cenę odnaleźć. Po jakimś czasie nawiązują nawet współpracę z lokalnym hersztem bandytów - tytułowym Juarezem. Oczywiście w tego typu historii nie mogło zabraknąć i pięknej kobiety, tutaj jest nią Marisa, która zresztą szybko wpada w oko zarówno Tgomasowi jak i Rayowi. Złoto i owa piękna niewiasta szybko powodują, że bracia stają przeciwko sobie i tylko tytułowe więzy krwi dzielą ich od ostatecznego upadku. Fabuła gry jest całkiem dobra, i pełna zaskakujących zwrotów akcji, ale niestety jest też strasznie krótka. Przejście nowego CoJ zajmie przeciętnemu graczowi do 5 godzin. Mało! Za mało!
W grze pojawiło też się ciekawe i bardzo oryginalne rozwiązanie – Tryb Koncentracji. Posiadają go obaj bracia, jednak u każdego wygląda to trochę inaczej. Skrótowo mówiąc po zabiciu określonej ilości przeciwników naładowuje się specjalny tryb, który można potem włączyć na kilka sekund. Czas wówczas zwalnia na moment i można oddać kilka szybkich strzałów U Raya prezentuje się to w ten sposób, że podczas walki gra na chwilę się zatrzymuje i trzeba błyskawicznie pozaznaczać celownikiem punkty na ciałach wrogów. Gdy wszystko wraca do normy, Ray automatycznie strzela w zaznaczone przez nas wcześniej miejsca, zabijając tym samym przeciwników. Tryb koncentracji Thomasa wygląda nieco inaczej - tutaj po naładowaniu wskaźnika koncentracji akcja również zwalnia i możemy przez kilka sekund oddać kilka szybkich, mierzonych strzałów w stronę wrogów. Czasami też mamy możliwość wpadnięcia do środka jakiegoś budynku i postrzelania z dwóch rewolwerów naraz w zwolnionym tempie. Sprawny gracz dzięki takiemu rozwiązaniu może od razu wybić wszystkich wrogów znajdujących się w danym pomieszczeniu. Owe trzy sposoby wykorzystania koncentracji były głośno reklamowane przez twórców i są głównym znakiem rozpoznawczym tej gry. Zasłużenie, bo to jedna z największych zalet nowego Call of Juarez – takie akcje są bowiem naprawdę widowiskowe sprawiają masę frajdy.
Ciekawie wygląda też możliwość wyboru, jeszcze przed rozpoczęciem etapu, którym z braci zamierzamy sterować – Rayem, czy Thomasem. Wybór nie zmieni wprawdzie specjalnie przebiegu gry, ale w samej walce może mieć znaczenie. Pierwszy z braci to istna maszyna do zabijania – jest uzbrojony w dwa rewolwery i może wejść dosłownie w sam środek strzelaniny i szybko wybić wszystkich wrogów. Doskonale radzi sobie na bliskim dystansie. Dodatkowo w jego ekwipunku znaleźć możemy dynamit, który rozerwie na strzępy niejednego bandziora. Thomas z kolei lepiej radzi sobie na dłuższym dystansie. Uzbrojony w broń jednostrzałową może powalić większość przeciwników z bezpiecznej odległości. Dzięki niemu możemy również wdrapywać się na półki skalne i inne wyżej położone miejsca za pomocą lassa.
W grze znajdziemy oczywiście całą masę różnych broni. Każda z nich ma inne zastosowanie, niektóre lepiej sprawdzają się na bliski, inne na dalszy dystans. W związku z tym, że akcja całości toczy się na Dzikim Zachodzie, główną rolę pełnią tu rewolwery sześciostrzałowe. Ray potrafi używać ich dwóch na raz, albo jednego a w drugiej łapie nieść wiązkę dynamitu . Nie zabrakło również karabinów, tych zwykłych jak i wyborowych (z nimi najlepiej radzi sobie Thomas), w ekwipunku znajdziemy też wspomniany wcześniej dynamit (tylko dla Ray’a) oraz dwa exclusive Thomasa, czyli łuk i noże (są ciche i bardzo skuteczne). Dostępna jest również broń stacjonarna. Ciężkie działko Gatling, którym można łatwo skosić sporą ilość wrogów oraz działo (trochę ciężko trafić, ale trzeba się przyzwyczaić). Na pochwałę zasługuje też fakt, że apteczki znane z Call of Juarez i samo odnawiające się zdrowie zostały zniesione. Teraz gdy zostajemy trafieni ekran robi się na chwilę czerwony i wystarczy chwilę odczekać, aby wszystko wróciło do normy. Niestety Ray i Thomas nie za bardzo są odporni na kule w przeciwieństwie do swoich rywali, także najlepszą taktyką jest jak najszybsze schowanie się za wszelakimi możliwymi osłonami i dopiero zza bezpiecznej osłony, prowadzenie ognia w stronę nieprzyjaciół.
Oprawa graficzna to główna zaleta i prawdziwy rarytas tej produkcji. Całość działa na silniku Chrome Engine 4 (autorskim engine Techlandu – producenta gry). Call of Juarez: Więzy Krwi wykorzystuje zarówno karty wyposażone w DirectX 9 jak i 10. Zauważalnych różnic między tymi trybami wprawdzie nie widzę, co jednak nie zmienia faktu, że cała oprawa prezentuje się naprawdę imponująco. Lokacje i wszystkie budynki zostały wykonane naprawdę szczegółowo i wszystko wygląda jak prawdziwy Dziki Zachód wyrwany wprost z planu filmowego. Postaci również prezentują się bardzo ładnie; gestykulują, mówią i poruszają się całkiem nieźle, chociaż już od wczesnych wersji kulała nieco ich animacja upadania, ostatecznie ten babol nie został poprawiony i gdy zastrzelimy jakiegoś przeciwnika, to często upada on w sposób delikatnie mówiąc, mało naturalny. Niestety osoby lubiące rozwalać wszystko wkoło siebie mocno się tutaj zawiodą, bo większość rzeczy w grze jest po prostu niezniszczalna.
Wszystko byłoby pięknie gdyby nie jeden poziom, w którym nasi bohaterowie uciekają z miasta dyliżansem. Gdy bracia zostali otoczeni Thomas postanowił wjechać całym zaprzęgiem prosto w… budynek, i to nie jeden, ale kilka! I tak jadąc z końmi na czele, rozwalali wszystko co napotkali na drodze stosując starą metodę - „taranuj!”. Widać, że Polacy jednak nie mogą się oprzeć, aby nie umieścić w swoich produkcjach chociaż jednej żenującej sceny. W tym momencie aż ciśnie się na usta: „Już w tamtych czasach istniały konie terminatory!”…
Na koniec jeszcze parę słów o muzyce, która również wypadła całkiem nieźle. W większości oprawa audio jest dobrze dopasowana do sytuacji a w głośnikach słyszymy starą kowbojską nutę, która inspiruje gracza.
Czas chyba ostatecznie podsumować grę. Właśnie, jak wypada najnowszy Zew Juarez: Więzy Krwi? Muszę przyznać, że historia jakoś nie podziałała na mnie specjalnie – w przeciwieństwie do chociażby Call of Duty 4, czy GTA IV. Mimo to w czasie zabawy w ogóle się nie nudziłem spędziłem nad grą kilka miłych godzin. Walki (szczególnie Rayem) są naprawdę widowiskowe i dynamiczne.Gier, których akcja dzieje się na Dzikim Zachodzie nie ma za wiele, można je policzyć dosłownie na palcach jednej ręki, także nikogo nie zdziwi jak powiem, że Call of Juarez: Więzy Krwi to najlepszy tytuł w tej kategorii. Pojdę nawet o krok dalej i zaryzkuje stwierdzenie, że to najlepsza gra akcji, stworzona przez Polaków. KAŻDY gracz (nawet jeśli nie czuje się patriotą) powinien w tę produkcję zagrać, a nie zawiedzie się!
Komentarze
Brak komentarzy!
Zostań pierwszą osobą, która doda komentarz.